Artykuły
< Wróć do listy artykułów
Wielka Wojna
Mimo że sytuacja międzynarodowa stawała się coraz bardziej napięta, to wybuch konfliktu, nazwanego później Wielką Wojną, była dla mieszkańców Pomorza dużym zaskoczeniem. Kończył się długi, datowany od czasów przemarszu armii Napoleona, okres pokoju na Pomorzu. Jednocześnie zapoczątkowane 1 sierpnia 1914 roku wydarzenia niosły nadzieję, że militarny spór pomiędzy zaborcami przyniesie nową, lepszą sytuację w kontekście dążeń do odzyskania niepodległości. Tymczasem niemieckie władze na chwilę poluzowały antypolskie działania, licząc na wsparcie militarnych planów wśród tej części obywateli.
Z jednej strony kierowano do Polaków akty mobilizacyjne w języku polskim, a z drugiej zakazywano wydawania polskich gazet i aresztowano działaczy społecznych. Inicjatywie władz wojskowych sprzeciwiały się władze cywilne, choć bezskutecznie. Pomorzanie walczyli na wszystkich frontach otwieranych przez niemiecką armię. „Nie było prawie domu, który by nie żył w straszliwej trwodze o los swoich najbliższych zaciągniętych do wojska i wysłanych na front” – odnotował w swoim pamiętniku ks. Józef Dembieński (1879–1962), wówczas wikary w Toruniu. Niektórzy, jak Bernard Potrykus, autor wstrząsających wojennych wspomnień, zaliczyli front rosyjski i francuski. Na tym pierwszym spotykali swoich rodaków, tyle że w rosyjskich mundurach… Od wiosny 1917 roku coraz częstszym „towarzyszem broni” był głód, który zaczął dokuczać również cywilom. Wydłużały się listy poległych, często prowadzone przez proboszczów. Zatroskanie o powrót ojców, mężów i synów z frontu było powszechne. Bogatszym udawało się wysłać synów na zagraniczne studia, znaleźć zatrudnienie w administracji cywilnej albo pozyskać uznanie za niezbędnych w gospodarstwie czy przedsiębiorstwie. Jeszcze inni symulowali choroby. Jak podkreśla prof. Borzyszkowski, liczba poległych na frontach I wojny światowej była większa niż w latach 1939–1945. „Przeklęta wojna (…). Czy to jest w ogóle wojna? Czy to nie jest masowe mordowanie?” – zanotował Bernard Potrykus.
Mimo że działania militarne ominęły Pomorze, to żadna z rodzin nie uniknęła skutków I wojny światowej. Od śmierci bliskich na frontach zaczynając, na pogorszeniu warunków życia spowodowanym przestawieniem gospodarki na cele wojenne kończąc. Chaos potęgowała na dodatek wzrastająca obecność uciekinierów z Prus Wschodnich. Codziennością były podwyżki cen, niedobory produktów, a w konsekwencji wykupywanie żywności. Władza odpowiadała na te warunki wprowadzaniem przydziałów kartkowych, cen maksymalnych i promowaniem produktów zastępczych – wojennego chleba, marmolady i wyrobów z pokrzyw. Urzędowo wprowadzano dni bezmięsne i beztłuszczowe. Z braku męskich rąk do pracy, czasami zastępowanych jeńcami z armii rosyjskiej, spadała produkcja rolna. Przezorna wieś radziła sobie z niedostatkiem i głodem lepiej niż duże miasta, gdzie kwitła kontrabanda i spekulanctwo. Inicjowane akcje charytatywne i zbiórki pieniężne, choć liczne, nie były w stanie zaspokoić potrzeb wszystkich potrzebujących. I znowu Pomorzanie uciekali się szukać otuchy w wierze. Na tej fali religijnych uczuć ks. Józef Szydzik (1871–1939) rozpoczął we Wielu budowę kalwarii. Tymczasem zbliżała się wyjątkowo gorąca jesień 1918 roku…